Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/344

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Trzysta tysięcy!... — krzyknął major, ostro patrząc na matkę Apolonję. — Dlaczego nie możesz wyjść zamąż?
Madzia milczała.
— Widzę — rzekł starzec, siniejąc — że tej dziewczynie spętano nietylko wolność, ale nawet język... Niechże pani będzie łaskawa zrobi cud, ażeby nam wyjaśniła przyczynę swego postanowienia — zwrócił się do szarytki.
— Moje dziecko — rzekła matka Apolonja — powiedz panom, dlaczego nie chcesz wyjść zamąż.
Madzia spojrzała na matkę Apolonję błagalnym wzrokiem; ale staruszka miała spuszczone oczy.
— Trzeba koniecznie?... — spytała Madzia.
— Tak.
— Nie mogę wyjść zamąż... — zaczęła Madzia głosem drżącym i bezdźwięcznym — nie mogę wyjść zamąż, bo...
— Bo co?... — spytał major.
— Bo należałam do innego — dokończyła Madzia.
Dębicki obejrzał się za kapeluszem, doktór podniósł smutne oczy na córkę, matka Apolonja patrzyła w ziemię... Tylko major nie stracił otuchy.
— Cóż to znaczy: należałam do innego? Powiedz, już niema co taić...
— Jeden pan... — zaszlochała Madzia — jeden pan całował mnie...
Zakryła twarz rękoma i odwróciła się od swoich sędziów.
— Ile razy tak było?... — spytała matka Apolonja.
— Raz, ale... bardzo długo...
— Jak długo?
— Może z pięć... może z dziesięć minut...
— Nie może być... — mruknął Dębicki. — Zbyt długo zatamowany oddech...
— Et!... głupiutka jesteś, kochanko — westchnął major. — Ażeby zaś pan Solski miał jeszcze jeden powód do zazdrości, to...