Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/323

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A nie mogłabyś to przychodzić do naszego ogrodu?... — spytała Ada, lecz pomiarkowawszy się, dodała: — Wreszcie może tamten spokojny kącik i bliskość zakonnic korzystniej wpływają na ciebie, biedaczko... O, ja wiem, co znaczy niepewność!...
Pożegnały się serdecznie. Madzia tego dnia nie poszła do szarytek, lecz napisała długi list do Iksinowa do majora. Opowiedziała mu o chorobie Zdzisława i prosiła, ażeby w sekrecie przed rodzicami wyrobił jej paszport.
Od tej pory znowu zaczęło się dla Madzi szczególne życie. Dobrze sypiała, niewiele jadła i całe dnie przepędzała w ogrodzie szarytek, czytając albo żywoty świętych, albo Tomasza à Kempis.
Gdyby spytano, ile czasu upłynęło jej w ten sposób, nie umiałaby odpowiedzieć. Zdawało jej się, że powolnym ruchem spada w jakąś błękitną otchłań obojętności dla spraw ziemskich. Z każdą chwilą otaczający ją świat tracił rzeczywistość, która natomiast wynurzała się z nieznanej głębiny. Było z nią jak z człowiekiem, który w chwili wyraźnego snu mówi: a jednak to tylko sen; ci ludzie są przywidzeniem i ja sam jestem kimś innym...
Niekiedy trafiały się jej przebudzenia. To przyszedł list, w którym Zdzisław donosił, że jest zdrów i zabawi kilka tygodni w Wiedniu dla obejrzenia miasta. To znalazła w swoim pokoju bilet wizytowy pana Stefana Zgierskiego, a innym razem pani Heleny z Norskich Korkowiczowej. To znowu jakaś znajoma w demonstracyjny sposób nie przywitała się z nią na ulicy; ale czy to była panna Żaneta, narzeczona pana Fajkowskiego, czy Mania Lewińska?... Madzia nie zauważyła.
Jednego dnia pani Burakowska, z miną zakłopotaną, przypomniała Madzi, że kasjerka składu materjałów aptecznych wraca do swego pokoju i że Madzia musi pomyśleć o mieszkaniu dla siebie.
— Niech mnie pani przeprowadzi do pokoju obok kuchni,