Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

między wami ogromne różnice moralne. Wreszcie bałaś się pana Solskiego, co może być objawem wstrętu...
— To nie był wstręt!... — szepnęła prawie ze łzami Madzia.

W rezultacie stało się najlepiej, jak się stało. Człowiek musi mieć troski i pracę jak chleb i wodę; marnieje zaś wśród ciągłych rozrywek, jak zmarniałby, karmiąc się wyłącznie cukierkami. A że masz zdrową duszę, więc instynkt odepchnął cię od tych pokus i stało się dobrze...

Madzia odłożyła na chwilę list; uczuła żal do ojca za to, że pochwalał jej zerwanie z Solskim. Zdawało jej się, że tym razem ma większą słuszność matka, która oburzyła się na nią.
Dalej pisał ojciec o bracie:

Wyobraź sobie, że Zdzisław robi majątek i, na wielki mój wstyd, przysłał nam dwa tysiące rubli; pięćset rubli odłożyliśmy dla ciebie, którą to sumę możesz wziąć w każdej chwili. Szkoda mi tylko, że biegając po tych swoich fabrykach (a kieruje aż trzema!), chłopak naraża się. Miał nawet zapalenie płuc, które, dzięki Bogu, przeszło. W każdym razie, radziłem mu wyjechać na parumiesięczny odpoczynek w góry, bo z następstwami zapalenia płuc żartować nie można.
Pisał mi też Zdzisław, że radby mieć ciebie w swoim domu, któremu nagwałt potrzeba gospodyni; bo i wydatki dziś większe i on sam marnuje się bez kobiecej opieki. Gdybyś tam pojechała, zrobiłabyś Zdzisławowi i nam wielką łaskę. On za parę lat, zebrawszy mająteczek, chce wrócić do kraju i tu założyć fabrykę farb. Byłabyś wtedy panią u siebie i mogłabyś uczyć dzieci — własnych, nie cudzych robotników.