Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/055

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ledwie zamknął drzwi, Madzia zaniepokojona zwróciła się do Ady.
— Boże, czy pan Stefan nie obraził się?...
Panna Solska spojrzała na nią zdumiona.
— Moja Madziu — rzekła — czy ty udajesz, czy... naprawdę nie widzisz?...
— Czego?... — spytała Madzia.
— No... tego... tego, że Stefan zawsze chętnie wypełnia twoje zalecenia, ponieważ... są szlachetne — odpowiedziała Ada.
W godzinę później, przy obiedzie, na którym nie pokazał się Solski, ciotka Gabrjela była bardzo sztywna: zgóry patrzyła na Madzię, nie pytała jej o nic, a zaczepiona przez nią, odpowiadała niechętnie.
„Pani Gabrjela — myślała przestraszona Madzia — zapewne ma już kogoś na posadę lekarza cukrowni i obraziła się na mnie... Ale niech tam, byle im biedakom co z tego przyszło!... W każdym razie za długo tu mieszkam... Wkrótce cały świat zechce, ażebym prosiła Solskiego o posady, i wkońcu obrzydnę mu tak, jak już dziś jego ciotce... Trzeba stąd uciekać czem prędzej...“