Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/050

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Bardzo ładnie...
— Bo robi to w taki sposób, jakby nigdy nie czuła głodu, nawet nie wiedziała, że potrawy mają smak. Ona jada tylko dlatego, ażeby ukryć swoje niebiańskie pochodzenie; ona udaje, że jada, jak udaje, że ma kształt ludzki, bez którego nie moglibyśmy wiedzieć o jej istnieniu.
— Znowu poezja! — wtrąciła Ada.
— Nazwijmy to poezją. Ale... przypomnij sobie jej humor. Czy to nie jest obraz pogodnego nieba?... Czy, kiedy ona wejdzie do nas, nie robi się jaśniej i cieplej?... Czasami bywa smutna; ale i wtedy jest bożem słońcem, chwilowo zasnutem chmurami... A jej łzy... bo widziałem i łzy u niej... Czy one nie są podobne do majowego deszczu, który spada na ziemię, ażeby rośliny zasypać brylantami, w których przegląda się niebo...
Siostra patrzyła na niego zdziwiona.
— Mój drogi — rzekła — powtórz jej to, coś mnie mówił, i proś o rękę...
Solski zerwał się z sofy i zaczął chodzić po gabinecie.
— Cóżto znaczy?... — spytała Ada.
— Nie wiem... — odparł. — Zresztą... nie znam jej przeszłości, ani rodziny!... — dodał gwałtownie.
— Przeszłość Madzi?... — zawołała panna Solska, śledząc oczyma brata. — Mój Stefku — przeżegnaj się!... Madzia nie ma żadnej przeszłości, którą możnaby się niepokoić. A co do jej rodziny... Pochodzi ze Strusiów, o tem wiesz... Jej rodzice pracują, ale nie potrzebują niczyjej łaski; mają zaś tak skromne wymagania, że kilkadziesiąt tysięcy rubli zabezpieczy ich do końca życia. Matka, zdaje się, trochę despotyczna, zrzędzi w listach na Madzię; ale ojciec przypomina Dębickiego... Przynajmniej, pisząc do Madzi, uroni od czasu do czasu taki frazes, jakgdyby podsłuchał profesora. No, a Dębickiego chyba przyjąłbyś na teścia?... Ostrzegam cię, że z tym ojcem musisz się rachować: bo choć to prowin-