miałby przykładać się do ucierania nosów dzieciom, albo łatania watówek ich matkom?... Cóżto za śmieszność!...
Solski mógł rzucić dziesięć... sto tysięcy rubli, na jakiś cel, zgodny z jego wyobrażeniami; ale nie potrafiłby suszyć pieluszek. Do spełniania takich czynów są litościwe dusze, pięknie chowane panienki, goniący za popularnością aferzyści, nigdy on...
W dniu jednak, w którym do ich domu sprowadziła się Madzia, Solski mimowoli zaczął troszczyć się o innych.
Jego siostra, ot tak sobie, obiecała Madzi posadę nauczycielki w szkole, którą miano urządzić przy fabryce. Madzia przyjęła propozycję, a Solski ją zatwierdził.
W parę dni później spadł na pana Stefana zwykły paroksyzm zniechęcenia. Solski nie mógł patrzeć na plany, nie chciał rozmawiać z technikami, lecz, chodząc po gabinecie, albo patrząc na kartki zaczętego romansu, myślał:
„Naco mi u licha ta cukrownia?... Niech budują cukrownie ci, którzy łakną trzydziestu procentów na rok, ale ja?... Oczywiście, jest to donkiszoterja!...“
Nagle przypomniał sobie, że obiecał Madzi posadę nauczycielki i — jego myśli przyjęły inny kierunek.
„Jeżeli nie będzie fabryki, nie będzie szkoły, i ta poczciwa dziewczyna zawiedzie się... A jaka ona ładna!... — dodał, odgrzebując w pamięci rysy Madzi. — Jakie ma szlachetne instynkta...“
Rzecz nie do uwierzenia, a jednak prawdziwa, że jeżeli Solski otrząsnął się z apatji, zrobił to pod wpływem obawy, ażeby Madzi nie narazić na zawód! Z jakiem zdziwieniem ona spojrzałaby na niego, dowiedziawszy się, że już nie dba o fabrykę i — coby odpowiedział, gdyby go zapytała: „Więc pan już nie chce mieć cukrowni, dlaczego?...“
W jakiś czas później Madzia, ulegając prośbom swojej koleżanki, Żanety, uprosiła pana Stefana, ażeby aptekę przy
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/029
Ta strona została uwierzytelniona.