Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/009

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
I.
BOGACZ, KTÓRY SZUKAŁ PRACY.

Gdy Stefan Solski był dzieckiem, dom jego rodziców odznaczał się pewną oryginalnością. Niekiedy we wszystkich pokojach i salonach głównego korpusu, tudzież prawego i lewego skrzydła, otwierały się drzwi naoścież, a zdziwiony gość słyszał odległy, lecz szybko zbliżający się tętent, następnie spostrzegał zadyszanego chłopczyka, który przebiegał salon jak źrebak. Po chwili znowu było słychać zbliżający się tętent, ale ze strony przeciwnej. Znowu otwartemi drzwiami wpadał chłopczyk, biegł, nie zważając na gościa, i niknął za drugimi drzwiami, gdzie stopniowo uciszały się jego kroki, ażeby znowu odezwać się w tym samym co pierwej porządku.
Wówczas ojciec, a najczęściej matka, zarumieniona, ze spuszczonemi oczyma, mówiła do gości:
— Państwo przebaczą, ale naszemu Stefkowi doktorzy zalecili ruch... A że do miasta nie możemy go posyłać, więc...
Dzięki temu, dom Solskich cieszył się rozgłosem niespokojnego, a mały Stefek opinją rozhukanego dzieciaka, którym Pan Bóg skarał rodzinę. Naprawdę Stefek był chłopcem chorym na nadmiar sił; a ponieważ krępowano go w najprostszych zabawach, więc wymyślał sobie nadzwyczajne.
Gdy zaś wdrapał się na drzewo w ogrodzie, ojciec, matka, ciotka, bona i dwu guwernerów przez cały dzień tłomaczyli mu, że — łażąc po drzewach naraża się na wstyd, bo na drzewa włażą tylko dzieci najniższej klasy. Od tej pory Ste-