Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tu nikt nic nie zmienia, nie tworzy, nie porusza, tylko wszyscy pilnują raz ustalonego porządku, w którym dwie szlachetne dusze: Ady i Solskiego konserwują się, jak przedpotopowe motyle w odłamie bursztynu. Cała ich służba, z której każdy człowiek żyje pełnem, indywidualnem życiem, cała ta służba pracuje tylko w jednym kierunku: ażeby ich panowie nie żyli, a nawet nie pomyśleli o tem, że jest jakieś życie trosk i radości, trudów i odpoczynków, walk, niepowodzeń i triumfów.
— Ach, ja niegodziwa!... — szepcze Madzia. — Skąd mi znowu przyszło krytykować Solskich, z których dobroci korzystam?
Zapukano do drzwi i weszła pokojówka z listem, mówiąc:
— Jakaś kobieta dopiero co oddała go szwajcarowi...
— Czarno ubrana?... w czarnym welonie?... — zapytała Madzia.
— Tak, proszę pani. Ona nawet musi być niedaleko, i pewnie czeka na odpowiedź. Niezamożna jakaś...
Madzia szybko rozdarła kopertę i oto, co znalazła w liście, pisanym nieznaną ręką.

Trzy razy byłam u Pani. Ale, gdy stale mi odpowiadano, że Pani niema w domu, domyśliłam się, że Pani nie chce mnie przyjąć. Rozumiem to i już godzę się z myślą, że niema dla mnie miłosierdzia, bom go niewarta.
Przepraszam za moje natręctwo, do którego skłoniła mnie dobroć, jakiej doznaliśmy od Pani w Iksinowie, a nadewszystko łzy, które widziałam w jej oczach, kiedy weszła Pani do naszego pokoju w oberży. Pamięta Pani? Płakałam wtedy, a przecież, Boże mój, to były nasze najlepsze czasy. Nędza nie jest nieszczęściem, nawet choroba; dopiero wówczas człowiek jest naprawdę nieszczęśliwym, kiedy zostaje sam ze swoją trwogą i boleścią, kiedy nie może wierzyć cudzym przysięgom, nawet łzom.