Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 03.djvu/055

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jakże świętej pamięci mama?... To jest...
— Właśnie jeździłem na jej grób, gdzie chcemy postawić pomnik...
— Powinni państwo zwrócić się do społeczeństwa... — prędko przerwała mu pani. — A w takim razie ja i mój mąż, cały wreszcie nasz dom...
W tej chwili Norski podniósł się ze złoconego krzesełka, patrząc ponad głowę uprzejmej gospodyni. Pani Korkowiczowa odwróciła się i zobaczyła bladziutką Madzię, która oparła się ręką o stół.
— Właśnie panna Brzeska... — znowu zaczęła gospodyni.
Ale Norski, nie czekając na rekomendację, zbliżył się do Madzi i wziąwszy ją za rękę, rzekł pięknym, aksamitnym głosem:
— Wiemy, że nasza matka z panią przepędziła ostatnie godziny... Chciałem podziękować i, jeżeli kiedy będzie można, z ust pani usłyszeć szczegóły...
Madzia patrzyła na cieniutkie, białe sznureczki, przyszyte do klap surduta pana Kazimierza, i oczy zaszły jej łzami.
— Wszystko kiedy opowiem obojgu państwu — rzekła, nie patrząc na pana Kazimierza. — Czy i Helenka wróciła?...
— Przyjedzie z Solskimi za tydzień... dziesięć dni... — odparł Norski, nie mogąc oprzeć się zdziwieniu. — Ale jeżeli i ich przywita pani w podobny sposób...
— Obraziłam pana?... — zapytała wylękniona Madzia.
— Czy ja śmiałbym się na panią obrazić... — odparł ożywionym głosem i wziął ją znowu za rękę. — Ale niechże pani osądzi... — dodał, zwracając się do pani Korkowiczowej. — Panna Magdalena, Ada Solska, moja siostra i ja, byliśmy w domu nieboszczki matki jedną rodziną... Matka, jadąc na śmierć, przekazała pannie Magdalenie błogosławieństwo dla nas... I dziś, kiedy wracam po pożegnaniu mojej matki, ta jej druga córka przyjmuje mnie jak obcego... Niechże pani powie, czy godzi się tak...