— Cóż pan major sądzi o nowym kaprysie Madzi?... Sprzykrzyła jej się pensja i chce wyjechać do Warszawy!...
— Za kark jej nie weźmiemy — odparł major.
— Jednakże władza rodzicielska w tym wypadku... — wtrącił proboszcz.
— Nawet myśleć o tem nie może panna Magdalena — pochwycił Miętlewicz. — Całe miasto zdziwione... naczelnik straży ziemskiej mówił mi, że — to niepodobna, a sam naczelnik powiatu, kiedy się dowiedział, przestał przyjmować interesantów... Chodził po biurze z założonemi rękoma i wciąż mówił do siebie: także!... także!...
— Słyszysz, Madziu — odezwała się doktorowa, podnosząc palec wgórę.
— Szkoda, żeście państwo odrazu nie zaprosili naczelnika straży ziemskiej, jeżeli on ma decydować o przyszłości Madzi — warknął major.
— Ale opinja publiczna, panie majorze! — zawołał Miętlewicz.
— Umowy co do panienek już prawie zawarte — rzekła doktorowa.
— Posłuszeństwo względem rodziców — święty obowiązek!... — dodał proboszcz.
— Dlaczego nie chcesz otworzyć pensji?... — zapytał major Madzię.
— Proszę pana majora, jest tak — zaczęła Madzia. — Nauczyciel ma żonę, pięcioro dzieci i babkę... Ma sto pięćdziesiąt rubli pensji na rok...
— Opowiadaj krótko — upomniał ją major.
— Ja mówię krótko. Więc, proszę pana majora, nauczyciel dorabia sobie prywatnemi lekcjami jeszcze dwadzieścia rubli miesięcznie... A że, proszę pana majora, jego uczenice mają przejść do mnie, więc nauczyciel traci te dwadzieścia rubli miesięcznie i musi żonę z trojgiem dzieci wysłać na wieś...
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 02.djvu/216
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.