Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 02.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Coto znaczy, księże proboszczu? Dlaczego pan każe mi odkładać wesele?...
— Kazać nie każę — odparł ksiądz. — Tylko myślę, że może nie wypada tak znowu śpieszyć się, choćby ze względu na... narzeczoną... Zawsze to przykro musi być dziewczynie, że ktoś dla niej palnął sobie...
— A cóżto w rezultacie obchodzi pannę Eufemję?... — zdziwił się pan Ludwik. — Zapewne, niemiła rzecz narazie, ale dziś ona sama...
Proboszcz zaczął się krzywić i wytrząsać rękoma.
— No — przerwał — zawsze choć trochę musiała lubić nieboszczyka. Nie tak mocno jak ciebie, ale zawsze... Przecież widywała się z nim, pisywała listy, nawet była mowa o pierścionkach...
Pan Ludwik zrobił się szary na twarzy i zaczesał bujne faworyty.
— Skądże proboszcz wie o tem?
— Całe miasto wie — odparł ksiądz. — Wreszcie nie wspominałbym o tych rzeczach, gdyby nie podsędek, który, czując pewne skrupuły, prosił mnie, ażeby ci o tem nadmienić... Naturalnie — dodał żywo proboszcz — wiem, że jesteś człowiek szlachetny i nie skompromitujesz panny, która jest do ciebie przywiązana...
— Ależ rozumie się!... — odpowiedział pan Krukowski, żegnając proboszcza.
Był jednak zirytowany i wybiegł na miasto.
„Dowiaduję się nowych rzeczy — myślał — o których notabene mówi całe miasto... Ale podsędek uczciwy człowiek, tak... on miał skrupuły... Pani podsędkowa nie miała ich, ani panna... No, wreszcie!... Ona chodziła na spacer z tamtym, ja z Madzią... Ona pisywała listy, ja posyłałem bukiety... ona tam... coś... z pierścionkami, a ja oświadczyłem się o Madzię... Zaniedbywałem ją, tamten szalał, więc nie żaden dziw, że