Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 02.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Musiało to być hasłem, gdyż podsędek ze swego pokoju przeszedł do saloniku i usiadł na krześle, pod piecem, w sposób, charakteryzujący człowieka, który cierpi na żołądek.
Również do saloniku wsunęła się majestatycznie pani podsędkowa, a za nią panna Eufemja w kapeluszu na głowie. Nawet już zapinała drugą rękawiczkę.
Podsędkowa z powagą usadowiła się na fotelu i rzekła do córki:
— Więc panienka na sepacer?
— Tak.
— Czy nie na cementarz?
— Na cmentarz.
— I nie boisz się sama sepacerować o tej porze między grobami?...
— Ach, więc tak?... — rzekła spokojnie panna Eufemja, siadając obok stołu, naprzeciw podsędkowej. — Ktoś, widzę, wyszpiegował mnie, więc nie mam co taić. Tak, mamo, chodzę po cmentarzu albo z Madzią, albo z panem... Cynadrowskim.
Podsędek z wielką uwagą obserwował szparę podłogi; podsędkowa rzuciła się na fotelu, ale nie zmieniła tonu.
— Pan Cenaderowski — rzekła — bardzo niestosowne towarzystwo dla panienki twego setanowiska!
Panna Eufemja schyliła głowę i zaczęła mrugać oczyma.
— Ja go kocham, mamo... — szepnęła.
Podsędek rozkrzyżował ręce.
— Nierozsądena jesteś, moja Femciu — odpowiedziała podsędkowa — z twojem kochaniem i z twoją pensją. Wszystko to są skutki przestawania z panną Magdaleną...
— O, nie... Z nią zakładam pensję, ale jego kocham sama... Długo walczyłam z jego błaganiami i rodzącem się we mnie uczuciem... Ale, skoro raz przysięgłam, że będę należeć do niego...
Podsędek schwycił się za brzuch i kiwał głową. Podsędkowa przerwała córce: