Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 02.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jak się pani podoba — odparł doktór i znowu uderzył ją w kolano.
— A gdyby go ożenić? — spytała dama.
Doktorowi błysnęły oczy.
— Można. Tylko... żona pana Ludwika musi być osobą wyrozumiałą, spokojną, taktowną... No i niezbyt młodziutką, bo te bardzo młode — nie dla nas.
— Znajdziemy taką — odparła dama.
— Szukajmy, byle prędzej. Ale nadewszystko — niech pani da trochę swobody bratu...
— Cóżto, przypuszcza pan?...
— Ja nic nie przypuszczam, ja jestem pewny, że pani rządzisz nim despotycznie... Otóż tyranja męska wyciska łzy kobietom, ale tyranja kobieca przyprawia mężczyzn o choroby, ogłupia ich, obezwładnia, demoralizuje...
— Jesteś pan impertynent!... Dziękuję za takie porady...
— Ja pani nie prosiłem, ażebyś mnie wzywała... Ja nie lubię odbierać Brzeskiemu jego nielicznych pacjentów... Ale kiedy jestem wezwany do chorego, mówię, co widzę, bo to mój obowiązek... Gdyby pan Krukowski umiał tak okulbaczyć panią, jak pani jego, bylibyście oboje zdrowi...
Po tej prelekcji chora dama rozpłakała się, zwymyślała Brzozowskiego, ale dała mu trzy ruble. Doktór wziął trzy ruble, zwymyślał ją jeszcze lepiej i — rozstali się, zadowoleni z siebie.
Gdy Brzozowski wyszedł, potrącając sprzęty i nakładając czapkę w pokoju, chora dama pomyślała z westchnieniem:
„Tak, gdyby Ludwik był podobny do niego!...“
Przez osiem dni choroby pana Krukowskiego w najwyższych słojach towarzyskich Iksinowa kipiały plotki. Żadna elektryczność nie obiega tak szybko drutu obwodowego, jak wieść o nowym koszu pana Ludwika obiegła miasto.
Naturalnie, zaraz utworzyły się dwa stronnictwa. Proboszcz mówił, że Madzia jest bezinteresowną; major nazywał