Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 02.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żeniem, uperfumowany, z kwiatkiem w dziurce od guzika, biegł na czterdziestopięcioletnich skrzydłach miłości do domu państwa Brzeskich, aby tam urzeczywistnić (jak mówił) swoje najpiękniejsze marzenia.
Zastał doktorowę, ale Madzi już nie było: wyszła do jego siostry.
Chora dama przywitała Madzię dosyć chłodno. Potem wziąwszy swój cenny wachlarz, flakon wody kolońskiej i ów bezimienny list, rzekła:
— Może pójdziemy do altanki, kochanie.
Madzia podała jej rękę i z taką troskliwością dźwigała drogi ciężar przyszłej bratowej, tak ostrożnie sprowadziła ją ze schodków, tak uważnie wybierała najgładsze miejsca bardzo gładkiej ścieżki, że gniew eks-paralityczki mocno ochłonął.
„Gdyby ona, po wyjściu za Ludwika, pielęgnowała mnie tak jak dzisiaj, trudno byłoby mu znaleźć lepszą żonę...“
Usiadły na ławeczce w cieniu dzikiego wina. Jeden z listków, poruszony przez wiatr, tak załaskotał Madzię w szyjkę, że otrząsnęła się, przypomniawszy sobie majora.
— Przeczytaj-no, moje dziecko, jakie okropne skutki wynikły z tego koncertu — rzekła chora dama, podając Madzi anonim.
Madzię oblały ognie, a ciemno zrobiło się w oczach; przejrzała jednak list i zwróciła go w milczeniu.
— Oto widzisz — mówiła siostra pana Krukowskiego — jak kobieta powinna zważać na siebie, jeżeli nie chce sprowadzić nieszczęść na własną głowę i tych, którzy ją kochają... Samodzielność!... Cóżto myślisz, że tylko ty jesteś kobietą samodzielną... A twoja matka, która cały dom prowadzi, a ja?...
Chora dama zatrzymała sowie oczy na zmartwionej twarzyczce Madzi i prawiła dalej:
— Ja nie wdawałam się z ludźmi podejrzanej konduity, chociaż byłam samodzielną!... Trzeba było widzieć, jak ugłaskałam mego świętej pamięci męża, niech mu Bóg nie pa-