Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 02.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Prawda, że ze wszystkiego drwił, ale w najboleśniejszych jego żartach było coś niezwykłego. A jak on ją wtedy uścisnął!... Tak ściskać może tylko anioł albo szatan, nigdy człowiek...
Madzia wstrząsnęła się, chcąc odegnać wspomnienia pana Kazimierza; wstydziła się samej siebie i swojej okropnej demoralizacji.
— Jestem bardzo zepsuta! — szepnęła mimowoli i zasłoniła twarz, czując, że oblewa się rumieńcem wyżej skroni.
— Bardzo jestem zepsuta! — powtórzyła.
Świadomość zepsucia przyniosła Madzi ulgę: teraz, gdy zrozumiała swoją z gruntu zdemoralizowaną naturę, wie przynajmniej, dlaczego nie lubi jej matka?
Bo niema co taić przed sobą: matka, dość surowa dla dzieci, dla niej zawsze była najsurowszą. Najwięcej kochała Zdzisława i słusznie: jest to przecież syn. Bardzo lubi Zosię, gdyż Zosia jest najmłodszą. Ale jej, Madzi, matka nigdy bardzo nie lubiła. Nazywała ją upartą i samowolną, i zawsze sprzeczała się o nią z nieboszczką babką, dla której znowu Madzia była oczkiem w głowie.
Babka, wbrew woli matki, wysłała Madzię na pensję pani Latter i płaciła za nią. Babka, z pominięciem dwojga innych wnuków, zapisała Madzi cały swój majątek — trzy tysiące rubli. Nie dziw, że gdy Madzia skończyła pensję, matka nie broniła jej zostać nauczycielką.
— Niech pracuje — mówiła — kiedy chce, między obcymi ludźmi; oni ją oduczą samowoli i wykorzenią to, co babka zasiała pobłażaniem.
Dopiero, gdy Madzia, wróciwszy z Warszawy, zachorowała na tyfus, surowość matki rozpłynęła się we łzach i trwodze. Nawet po chorobie było całkiem dobrze: w sercu matki obudziła się większa czułość dla Madzi, gdy nagle — zdarzył się nieszczęśliwy koncert, i matka znowu ochłodła.
Może zrobiłaby Madzi niejedną wymówkę, gdyby nie opór ojca, który stanowczo prosił matkę, ażeby nie dotykała kwe-