Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 02.djvu/091

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— W imię Ojca!... Jakto szczęśliwy?... Przed godziną, kiedym kazała zamknąć balkon i zapuścić rolety, powiedziałeś, że niema nieszczęśliwszej istoty od ciebie, a teraz... Czy odebrałeś jaki list?... Może sztafetę?...
— Jestem szczęśliwy z wizyty panny Magdaleny — odparł znękanym głosem pan Ludwik.
Chora dama wybuchnęła śmiechem.
— Ach, więc oświadczyłeś się Madzi i zostałeś przyjęty?... Także mi mów... Ale żeń się, żeń... niech w domu nareszcie zobaczę młodą twarz, bo z wami można oszaleć... To żona dla ciebie... ta potrafi mnie pielęgnować... Co za dobroć, jaki brak egoizmu, jakie delikatne dotknięcie... Nikt tak lekko nie podnosi mnie jak ona... Nikt z prowadzących mnie pod rękę tak nie uważa, czy niema kamienia na drodze, ażebym się nie uraziła...
— Ależ, siostruniu, to jeszcze nie skończone... to ledwo zaczęte!... — przerwał niecierpliwie pan Ludwik.
— Więc nie przyjęła cię?
— Nie.
— Tylko co?
— Dała mi do zrozumienia, że wie, iż ją kocham i w imię tej miłości, zażądała pewnej ofiary...
— W imię Ojca!... Jakiej ofiary?... — zawołała przerażona.
— Chce, ażebym zagrał na skrzypcach na koncercie — odparł stłumionym głosem.
— Tylko tego?... Więc graj, owszem... Kobieta ma prawo żądać ofiar od mężczyzny, bo i sama niemałe ponosi. Wiem coś o tem... — dodała z westchnieniem.
— Więc siostrunia chce, ażebym wystąpił na koncercie?...
— A rozumie się. Cóżto, Kącki nie występował ze skrzypcami i jednak miał piękną renomę... Zresztą, niech ludzie dowiedzą się, że i ty coś umiesz.
Pan Ludwik nie chciał wspomnieć o najważniejszej rze-