Trzydniowy deszcz nadał miastu Iksinów posępną fizjognomję. Armja szarych obłoków od zachodu na wschód posuwała się tak gęsto, że ludzie mogli zapomnieć o kolorze nieba, a tak nisko, iż niektóre zdawały się rozdzierać o wieżyczki kościelne, albo plątać między gałęźmi starych lip i kasztanów.
Major włożył długie buty i burkę, w której wyglądał jak szyldwach w budce; podsędek prawie nie ukazywał się z pod parasola, i tylko poznawano go po spodniach, zawiniętych powyżej kostek; pan Miętlewicz ubrał się w gumowy płaszcz i głębokie kalosze, których wymiary stanowiły rażącą dysproporcję z małością miasteczka.
Na szczęście, nikt go nie widział; towarzystwo siedziało w domu, żadna bowiem wykwintniejsza kobieta nie mogła przejść ulicy, na której boki kapało ze wszystkich dachów, a środkiem ciekło coś podobnego do czekolady, gęstej jak powidła. Tylko w rynku, zamiast błota, lśniły się w kilku miejscach rozległe kałuże, po których małe chłopaki pływały w nieckach i baljach, ożywiając ponure miasto śmiechem i okrzykami.
Ponieważ pana Krukowskiego siostra zaklęła na swoje przywiązanie, ażeby się nie narażał, więc i on siedział w domu, zabijając nudy tym sposobem, że w dzień wyglądał oknem, a wieczór pozwalał się ogrodnikowi wycierać mrów-
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 02.djvu/064
Ta strona została uwierzytelniona.
VII.
MARZENIA.
![](http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/7/78/PL_Boles%C5%82aw_Prus_-_Emancypantki_02.djvu/page64-1024px-PL_Boles%C5%82aw_Prus_-_Emancypantki_02.djvu.jpg)