Przejdź do zawartości

Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chce spokoju. Nawet nie na długo, bodaj parę dni, byle przez ten czas nikogo nie widzieć, z nikim nie rozmawiać, o wszystkiem zapomnieć. Gdyby istniał jaki sposób pogrążenia się w letarg, pani Latter użyłaby go.
„Ciszy... spokoju!... — szeptała, leżąc z zamkniętemi oczyma na kanapce. — Gdybyżem ja mogła zasnąć...“
Stanisław, który, siedząc w przedpokoju, wiedział o każdym ruchu swej pani, zatrwożył się długiem milczeniem i wszedł. Drgnęła i rzekła:
— Czego chcesz?
— Zdawało mi się, że pani woła.
— Idź sobie i niech ci się nic nie zdaje — odpowiedziała zmienionym głosem.
Stanisław poszedł do panny Marty na naradę. W kwadrans pani Latter usłyszała pukanie do drzwi głównych.
— Kto tam?
— Ja — odpowiedziała, wchodząc, pensjonarka z czwartej klasy. — Zaraz wyjeżdżam i przyszłam panią pożegnać...
Blada pani Latter podniosła się z kanapki i ucałowała dziewczynkę.
— Życzę ci wesołych świąt, moje dziecko...
— Mama kazała przeprosić panią przełożoną, że za ten kwartał odda dopiero po świętach...
— Dobrze, moje dziecko...
— I jeszcze kazała mama prosić...
— Dość, moje dziecko...
— O te lekcje muzyki...
— Zlituj się!... Pogadamy o tem po świętach — przerwała pani Latter, delikatnie odsuwając ją.
Dziewczynka zalała się łzami i wybiegła z gabinetu. Pani Latter znowu upadła na kanapkę.
Około drugiej, cichutko wsunęła się panna Marta.
— Proszę pani — szepnęła — ja każę dla pani zrobić filiżankę buljonu na obiad i...