Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
XXVI.
ZATRZYMYWANI ODCHODZĄ.

Gość marszczył i tarł czoło, z niewątpliwemi oznakami zakłopotania.
— Jakież masz zamiary nadal?... — zapytała nieśmiało pani Latter, rumieniąc się.
Eks-mąż spojrzał na nią zdziwiony. Przed chwilą nazywała go: panem, teraz mówi: ty...
— Więc pani nie odebrała mego listu z grudnia?... — rzekł.
— Treść jego możesz mi dzisiaj opowiedzieć...
— Ach, tak?... Naturalnie, że muszę — odparł.
Machinalnie sięgnął do cygarnicy.
— Chcesz palić?... — zapytała pani Latter prawie pokornym tonem.
— O nie!... — przerwał. — Szkoda, że zginął mój list...
— Czy były w nim jakie dokumenta?...
Gość nie odpowiedział. Znowu tarł czoło, nagle rzekł:
— Pani nie wie: mam syna... Chłopak dziesięcioletni, bardzo ładne i dobre dziecko... Doskonałe dziecko!...
Pani Latter zaćmiło się w oczach.
— Na imię mu Henryk — mówił gość — a ma tak smutne spojrzenie, kiedy się zamyśli, że nieraz drżę o niego i pytam się: skąd ten smutek i co on może zapowiadać?... Ale to chwilowe... Bo zwykle jest wesołem dzieckiem. Ach, jak umie być wesoły!... — dodał, patrząc na panią Latter.