Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ona jest chora?... Co jej?...
Panna Howard podniosła oczy do góry i mówiła dalej, nie zważając na pytania Madzi:
— Spotkałam dziś panią Fantoche, która ciągle utrzymuje stosunki z tą nieszczęśliwą ofiarą...
— Pani mówi o Joasi?... — wtrąciła Madzia.
— Właśnie i ja, gdy zapytałam panią Fantoche, skąd wraca, i usłyszałam, że od tej nieszczęśliwej, byłam zdumiona. Wtedy zacna Fantoche powiedziała parę słów, które mnie rozbroiły.
W tem miejscu panna Howard podniosła się z krzesła, zbliżyła usta do ucha Madzi i szepnęła:
— Joasia jest...
A potem zaczęła zdejmować kapelusz i okrywkę, jak osoba, już nie mająca nic do powiedzenia, ponieważ wypowiedziała taką prawdę, która jest syntezą wszystkich prawd, jakie istniały, istnieją i kiedykolwiek mogą objawić się ludzkości.
— Joasia?... Co pani mówi?... — zawołała Magdalena, zbudziwszy się z chwilowego osłupienia. — Przecież ona nie jest mężatką...
Z panny Howard spadła okrywka i zatrzymała się na lewym rękawie, który jeszcze nie był zdjęty. Płowowłosa dama spojrzała na Madzię bledszemi niż zwykle oczyma i odparła z lodowatym spokojem:
— Wie pani, panno Magdaleno, że powinnabyś wrócić do pierwszej klasy!... Jakto, więc kobieta w wieku pani, kobieta samodzielna, może zadawać podobne pytania?... Ależ pani jesteś poprostu śmieszna.
Madzia zaczerwieniła się jak najczerwieńsza wiśnia.
— Ja przecie rozumiem...
— Pani nic nie rozumiesz! — zawołała panna Howard, tupiąc nogą.