Przejdź do zawartości

Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Schwycił ją znowu za rękę, ale Madzia wyrwała mu się i uciekła.
Pan Kazimierz został sam na środku pokoju, i położywszy palec na ustach, myślał:
„Ma dziewczyna temperament... Jakie dziwne te kobiety... każda bestyjka inna!... Szkoda, że wyjeżdżam... No, ale przecież nie na wieki...“
Madzia pobiegła do sypialni, ukryła się za parawanem i cały wieczór przeleżała z głową wciśniętą w poduszki. Gdy przyszły pensjonarki, zapytując, co jej jest, miała twarz rozpaloną, błyszczące oczy i narzekała na silny ból głowy. Nie rozumiała, co się z nią dzieje; była obrażona, zawstydzona, lecz szczęśliwa.
Nazajutrz, w niedzielę o pierwszej, panna Howard zaproponowała Madzi spacer na wystawę. Lecz gdy wyszły na ulicę, rzekła:
— Pani myśli, że naprawdę idziemy na wystawę?
— Więc gdzie?... — zapytała z przestrachem Madzia, lękając się usłyszeć nazwisko pana Kazimierza.
— Idziemy do Malinowskiej — odparła panna Howard. — Trzeba to raz skończyć... Wczoraj na sesji ostatecznie przekonałam się, że pani Latter nie ma już ani pomysłów, ani energji... Robi wrażenie osoby rozbitej... Muszę ją ratować...
Panna Malinowska mieszkała z matką w okolicach ulicy Marszałkowskiej i zajmowała trzy pokoje na trzeciem piętrze. Matka gospodarowała, ona po całych dniach odbywała lekcje z przychodzącemi panienkami.
Kiedy panna Howard i Madzia weszły do jej pokoju, zastały ją nad wypracowaniami uczenic. Przerwała robotę i przywitała się z Madzią bez wstępów, mocno ściskając ją za rękę.
Panna Malinowska była to szczupła trzydziestoletnia blondynka, z ładnemi oczyma, uczesana gładko, ubrana gładko i bez wielkiego gustu. Miała głos łagodny, spokojną twarz,