Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wszystko jestem gotowa zrobić dla pani Latter — szepnęła Madzia.
— Ale nic dla jej syna — wtrącił Kazimierz z gorzkim uśmiechem. — Mniejsza o mnie — dodał. — Czy pani nie spostrzegła, że moja matka od pewnego czasu jest bardzo... rozdrażniona?...
— Uważamy to wszyscy — odparła po chwili wahania.
— Oczywiście jedno z dwojga: albo matka ma kłopoty, o których nie wiem, albo... grozi jej ciężka choroba — dokończył ciszej, zasłaniając twarz ręką. — Cóż pani o tem sądzi?... — zapytał nagle.
— Ja sądzę, że... może kłopoty...
— Ale jakie?... Przecie ubytek kilku uczenic nic nie znaczy dla pensji... Więc co?... Helenka wyjechała zagranicę, i o nią chyba matka nie potrzebuje się troszczyć... Ona da sobie radę!... — zawołał z uśmiechem. — Cóż więc pozostaje?... Chyba ja?... No, ale ja także jestem gotów wyjechać i nie wiem, dlaczego mama ociąga się...
Madzia spuściła oczy.
— Doprawdy, że niepokoję się matką — ciągnął pan Kazimierz, tonem raczej gniewnym, aniżeli zmartwionym. — Jest zdenerwowana nawet w stosunkach ze mną, a o kuracji nie pozwala sobie mówić... Przytem zachodzi w niej jakaś zmiana. O ile sięgam pamięcią, zawsze zachęcała mnie do zrobienia wyższej karjery, no i ja robię ją, mam znajomości... Tymczasem dziś, kiedy powinienbym jechać, mama wypaliła mi takie kazanie o pracy i zarobkach, że przestraszyłem się... A co mnie najwięcej niepokoi, że wszystkie morały prawiła mi tonem szyderczym... jakaś podniecona... śmiejąc się...
Czy pani nie dostrzegła zmiany w zwyczajach mojej matki?... Czy... naprzykład... nie uważa pani, ażeby matka... ażeby matka... zażywała eter?... Eterem posługują się niekiedy do uśmierzania bólów newralgicznych... Zresztą — ja nic nie rozumiem...