Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/075

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tylko niech pani nie myśli — zawołała — że ja tu pielęgnuje chorą!... To zajęcie dla bab, ale nie dla kobiety, czującej ludzką godność...
— Jaka pani dobra! — rzekła Joasia, wyciągając do niej rękę.
— Ja nie jestem dobra!... — oburzyła się panna Howard, podnosząc wgórę płowe brwi i chude ramiona. — Ja tylko przyszłam złożyć hołd kobiecie, zbuntowanej przeciw tyranji przesądów... Coto jest, ażeby kobieta nie miała prawa wracać o drugiej w nocy, jeżeli mężczyznom wolno wracać choćby o piątej nad ranem?... Gdybym była panią Latter, porozpędzałabym niegodziwych lokajów, którzy śmią robić uwagi, i wydaliłabym z pensji tego smarkacza, Zosię...
— Ja nie mam do nich żalu — przerwała Joasia.
— Ale ja mam! — zawołała panna Howard. — Jak również mam szacunek dla pani Latter, że nareszcie zerwała z przesądami...
— Cóż ona zrobiła?... — pyta Madzia.
— Nie wszystko, ale, jak na nią, dość dużo; uznała bowiem, że panna Joanna jest istotą samodzielną i ma prawo przychodzić do domu wówczas, kiedy jej się podoba. Zresztą — dodała panna Howard — oświadczyłam jej dziś rano, że jeżeli Joasia straci miejsce, ja wyjdę z domu na całą noc...
— Ach, Boże, co pani mówi?... — przerwała jej Madzia ze śmiechem.
— Wypowiadam moje najświętsze przekonania. Tak jest, wyszłabym na całą noc i — niechby mnie jaki nikczemnik ośmielił się zaczepić!...
Twarz panny Howard stała się ponsową, a nawet włosy przybrały jeszcze bardziej niezdecydowany kolor, kiedy wypowiadała te poglądy.
Nareszcie, chwilkę odpocząwszy, zwróciła się do Madzi i rzekła, mocno ściskając ją za rękę:
— No, zostawiam panią przy chorej i jestem zadowolona,