Przejdź do zawartości

Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/028

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kład, nie skończywszy jednego uniwersytetu, jedzie zagranicę na drugi i posiedzi tam ze cztery lata; a ja, ażeby pojechać zagranicę, musiałabym dostać suchot. To samo było w dzieciństwie, to samo będzie po wyjściu zamąż, aż do śmierci...
Pani Latter wpatrywała się w nią pałającemi oczyma.
— Więc i ciebie nawraca panna Howard i takie wykłada ci poglądy?...
— Co mateczka jej słucha — odezwał się pan Kazimierz, chodząc po gabinecie z rękoma w kieszeniach. — Przecież nie panna Howard namawia ją, ażeby jechała zagranicę, tylko ona sama chce tego. Panna Howard, przeciwnie, tłomaczy jej, że kobiety powinny pracować na utrzymanie jak mężczyźni.
— A jeżeli mężczyźni nie robią nic i jeszcze nie wystarcza im sto rubli na miesiąc?...
— Helenko!... — upomniała ją matka.
— Niechże mateczka do tego, co ona mówi, nie przywiązuje wagi! — odezwał się syn z uśmiechem. — Przecież ona pół godziny temu rozprawiała, że jak dąb musi dłużej rosnąć, aniżeli róża, tak mężczyzna musi kształcić się dłużej, aniżeli kobieta...
— Mówiłam, bo ciągle mi to powtarzasz; ale myślę co innego.
— Przepraszam cię, ja nie porównywam kobiet do róż, tylko do kartofli...
— O, widzi mama, jakiej nabrał ogłady w swoich towarzystwach!... Szósta, muszę iść do Ady... No, bądź zdrów, mój dębie — mówiła panna Helena, biorąc w obie ręce głowę brata i całując go w czoło. — Tak długo uczysz się i tyle jeszcze masz przed sobą nauki, że zapewne jesteś ode mnie o wiele mądrzejszy. Może dlatego niezawsze cię rozumiem... Do widzenia, mateczko — dodała — za godzinę przyjdziemy tu z Adą. Może nas mateczka zaprosi na herbatę...
Wyszła, śmiejąc się.