Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/279

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

fji, sztuce, naukach, nawet o państwie rzymskiem i Grecji... Wprowadzał ludzi w błąd, nawet nie był filantropem, lecz fanatykiem. A już nie mógł być Synem Bożym, skoro i Boga niema... I tak gadają... tak gadają... tak mącą w głowach, że nieraz człowiek pyta się z trwogą, poco ja to wszystko mówię i robię — co mówię i robię?...
Kazimierz z początku słuchał wynurzeń z półuśmiechem, później z uwagą, wkońcu — z beznadziejnym smutkiem. Znowu przypomniał sobie radę Linowskiej: „W chwili niebezpieczeństwa mów: „Pod Twoją obronę“ i „Boże bądź miłościw mnie grzesznemu...“ i wstrząsnął głową. Oczywiście człowiek nie ma komu oddawać się w obronę i nie ma kogo prosić o miłosierdzie. Na tym świecie Bóg już przestał być widocznym, jego kapłani stracili wiarę, a „ziemskie anioły“ poto nas zapraszają do siebie, ażebyśmy, wymknąwszy się niebezpieczeństwom, nie znajdywali ich w domu...
„Pojechała do siostry pana Klemensa ułatwić mu konkury... a kilka dni temu całowała się ze mną!...“ pomyślał. Zdawało mu się, że dusza jego jest olbrzymią równiną, zalaną płytkiemi wodami, ponad któremi unosi się pustka, ciemność i rozpaczliwy smutek.
— Ach, spać... spać... — szepnął.
— Wiesz co — rzekł ksiądz — zaprowadzę cię do jednego gospodarza, który mieszka niedaleko lasu; tam będziesz mógł bezpiecznie przenocować.
— Chcę jechać do granicy... — odpowiedział Kazimierz.
— Masz słuszność — rzekł ksiądz, przypatrzywszy mu się z uwagą. — Potrzebujesz naprawdę wypoczynku, ale dłuższego, a o ten u nas trudno...
Świrski wyprosił flaszkę wódki i poszedł z księdzem do gospodarza pod las. Umówiono się, że pójdzie spać do stodoły, a około czwartej z rana wyjadą z chłopem w stronę granicy galicyjskiej, do której było stąd około dziesięciu mil.