Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/254

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ze strażników ma wypalone oczy. Koń z oberwanemi nogami zdechł, a jego dorożkarz krzyczy, skacze i śmieje się, jakgdyby stracił rozum. We wszystkich sklepach i domach żydowskich ma być rewizja, i już się nawet zaczęła.
Mężczyzna skończył opowiadanie i nagle zapytał Świrskiego:
— Cóż z waszym zamiarem dzisiejszym?... Odłożycie go?...
— Ani myślę!... — stanowczo odpowiedział Świrski. — Mego zamiaru nie potrzebuję wyrzekać się, ani odkładać.
— Maładiec!... Tylko odważni mogą coś zrobić... W każdym razie musicie zostać tutaj do wieczora. Tu najbezpieczniej.
— Około dziesiątej wieczór albo będziemy za miastem, albo... zobaczę policmajstra!... — rzekł, śmiejąc się Kazimierz.
— Będziecie za miastem — odpowiedział mężczyzna. — To jest tak warjacki plan, że musi się udać. Ale trzeba zimnej krwi...