Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzemieślnikach, którzy razem ze mną byli w Słomiankach, a dziś może już są bandytami?... Przekleństwo nade mną...
Nie myślał, co się z nim samym stanie, jaka oczekuje go przyszłość... Czuł tylko dokoła siebie ciemność, a w sobie brak wszelkiej nadziei i poczynał zazdrościć Władkowi, że tak łatwo doszedł do nowych poglądów i zamiarów.
— Naturalnie, że on będzie się uczył, a ja?...
Szczęściem, zmęczony, zasnął na parę godzin, i to go uspokoiło.
Nad wieczorem przyjechał pan Klemens. Krótko przywitał się z Linowską i panną Jadwigą, a Świrskiego prosił o chwilę rozmowy przed herbatą. Usiedli w kancelarji, z obu stron czarnego biurka. Przybyszowi jakoś trudno było zacząć; Świrski machinalnie przypatrywał mu się i myśląc o czem innem, w przerwach zauważył, że jednak pan Klemens jest przystojny. Ma wprawdzie łysinę, ale niewielką, a obok tego regularne rysy, zgrabne wąsiki i niebieskie, chłodne oczy.
„Ożeni się z Jadwigą!...“ — rzekł sobie Świrski i poczuł tępy ból serca.
— W Świerkach strajk... — zaczął zniżonym głosem pan Klemens.
— Doprawdy?... — odpowiedział Kazimierz tonem tak obojętnym, że jego współrozmówca zdziwił się.
— Strajk bardzo ostry — ciągnął pan Klemens. — Parobcy nie młócą, nie karmią i nie poją bydła... Spalono dwie sterty pszenicy...
— Aj!... — syknął Kazimierz. — Pojadę tam...
— Nie śmiałbym... to jest... nie życzę tam jechać... W każdym folwarku są kozacy i strażnicy...
— A oni co tam robią?...
— Karmią bydło... pilnują...
— Przecież oni są poto, ażeby mnie aresztować?... — rzekł głosem cokolwiek podniesionym.
— Nie. Ich wezwał pan Świrski...