Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

którego poznał pan w czasie Wigilji... I wie pan, jakie odniosłem wrażenie, nietylko ja, ale my wszyscy, „lokaje kapitalizmu,“ jak nas nazywają...
Odetchnął głęboko i po namyśle kończył:
— Mamy wrażenie, że poza naszymi warchołami i ewentualnymi zabójcami stoi ktoś inny, komu bardzo zależy na tem, ażeby w kraju upadł przemysł, rolnictwo, wszelki dobrobyt i ażeby stan wojenny trwał Bóg wie jak długo.
— Może wyższe władze fabryczne źle traktowały robotników, nie mówiąc już o wyzysku... — zapytał Świrski.
— Proszę pana — ciągnął sekretarz — zarząd fabryki, nietylko u nas, dba o interesa akcjonarjuszów, to samo jest wszędzie... Bywało źle... działy się niegodziwości... temu nie będę przeczył... Ale kiedy robotnicy pierwszy raz urządzili strajk, kiedy postawili żądania, aby im powiększyć płacę, zmniejszyć liczbę godzin pracy, urządzić łaźnię i ochronkę, opiekę na wypadek choroby, grzecznie traktować ich i tak dalej, i tak dalej, wszyscy począwszy od dyrektora, skończywszy na obecnym tu słudze pańskim przyznaliśmy im rację i poparliśmy ich w radzie zarządzającej... Więcej panu powiem; w sekrecie zacieraliśmy ręce i szeptaliśmy między sobą: chwała Bogu, że nareszcie i w fabrykach skończą się obrzydliwe, pańszczyźniane stosunki.
— Tak, ruch ten zapowiadał się bardzo dobrze — wtrącił Świrski.
— A ciągnie się jak najgorzej — pochwycił sekretarz. — Bardzo prędko przekonaliśmy się, że robotnikom, a raczej menerom, nie chodzi o poprawę stosunków, ale o wywołanie zamętu... My pierwsze warunki robotników przyjęliśmy i gotowi byliśmy je wykonać, ale oni nietylko zaczęli stawiać coraz nowe, coraz niemożliwsze żądania, ale jeszcze pracowali niedbale, psuli materjały, kradli, zmuszali trzymać w fabrykach takie jednostki, które kwalifikują się w najlepszym razie do wyrzucenia, w najgorszym do kryminału... A gdy