Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wyjazd zagranicę i, o ile który będzie potrzebował, pomożesz do utrzymania się... do nauki. Dla pana to nie nowina, panie Świrski!... Ciągle pomagałeś kolegom.
— Owszem, co do nich... Ale sam nie wyjadę.
— Mówmy otwarcie. Dlaczegóż to?...
— Lada dzień... lada tydzień wybuchnie rewolucja w Rosji, której my mamy obowiązek pomagać — odpowiedział Świrski.
Doktór schwycił go za obie ręce i potrząsając niemi, mówił:
— Ani w Rosji nie będzie rewolucji, ani my nie mamy obowiązku pomagać jej.
— Ciekawym?...
— Naprzód — ciągnął doktór — w Rosji nie będzie rewolucji w znaczeniu europejskiem, w formie wybuchu, gdyż tamtejsi rewolucjoniści nie mają sił.
— O, za pozwoleniem!
— Za pozwoleniem!... Dowiedli tego przed rokiem, w Moskwie... wywoławszy wybuch, który kosztował mnóstwo ofiar, a był błędem, grubym błędem... Tam niema armji rewolucyjnej, tam jest tylko garstka zdecydowanych na wszystko, którzy umieją poświęcić się, ale nie umieją robić planów na dalszą metę, a bodaj czy wiedzą, czego chcą.
— Co pan doktór wygaduje?...
— Mówię, jak przyjaciel wolności naszej i rosyjskiej, o której partje rewolucyjne stanowczo zapomniały... Do ogłoszenia manifestu październikowego można było burzyć się... stawiać barykady... zabijać i ginąć... Ale po manifeście październikowym należało zmienić taktykę.
— I co robić, według pana?... — spytał impertynencko Świrski.
— Przedewszystkiem, jak najpiękniej podziękować za manifest, czego nie zrobiono, a następnie — wziąć się do wyko-