Przejdź do zawartości

Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/060

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— I ten bestja już politykuje?... Ha, my to samo robiliśmy zamłodu! — westchnął Linowski.
— Ale młodym nie zaszkodzi wymyślać, ażeby psubraty wyobrażali sobie, że mamy więcej rozumu od nich... No, rozbierz się stary... do koszuli... Zobaczymy, czyś już zdatny na pekeflejsz...
Linowski rozebrał się, położył na szezlongu. Doktór zbadał go i rzekł:
— Płuca, jak nowy miech... serce, jak pompa od Tretzera... żołądek, jak młyn walcowy... Będziesz stary żył sto dwadzieścia lat, a jeżeli w setnym piątym roku nie zdobędziesz się na bliźnięta, to już Pan Bóg nie zna się na medycynie!... Jadłeś kolega obiad?... pewnie u Janowicza... A napijesz się kawy z konjakiem?... Przejdźmy do mego pokoju...
Przeszli do sypialni, dokąd niebawem stara, czysto odziana służąca przyniosła butelkę, parę kieliszków i maszynkę z kawą.
— A jakże tam z nami?... — spytał ciekawie Linowski.
— Podle!... — I doktór machnął ręką.
— Cóż znowu!... — oburzył się podleśny. — Mamy konstytucję... w narodzie zbudził się duch... z Moskalami dobre porozumienie...
— A jakże... Takie porozumienie, że oni trzymają w garści bat, a my rozpięte porteczki... A co się tyczy rozbudzenia ducha, nasłuchałbyś się pięknych rzeczy...
— No... no... na miłosierdzie boskie, nie straszże kolega, albo wyraźnie powiedz, co jest?... — zawołał Linowski.
— To jest, że gałganiejemy... Pij, kolego! — mówił Dębowski, nalewając dwa kieliszki konjakiem.
— E... e... e... wstydź się pan doktór.
— Więc sam osądź... — prawił Dębowski. — W 1794 roku, w 1812 i 1831 o wolność walczyła armja, i to z wrogiem zewnętrznym. Ale o żadnych sztyletnikach i brauningistach, o żadnych wywłaszczeniach nie słyszano... W 1863 już nie było