Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/054

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Więc rozprawiać niema o czem, tylko gotować się do drogi.
— A broń?... a broń?... — pytał gorączkowo Lisowski.
— Każdy dostanie broń i sto ładunków — rzekł Świrski.
— Hura!... — zapiszczał cicho Lisowski.
— Warjaci! — syknął Jędrzejczak.
— Więc decydujmy się u djabła: iść czy nie iść? — spytał Leśniewski.
— Zdecydowano od świętej pamięci — rzekł Lisowski.
— Nie zdecydowano! — krzyknął Jędrzejczak — gdyż ja nie pójdę.
— Dostaniesz kulą w łeb — odparł Lisowski. — Bo przecież to zdrada. Bo przecie tak zobowiązaliśmy się na cmentarzu, na grobie powieszonego...
Linowski przestał się śmiać. Wtedy Świrski, namyśliwszy się, rzekł:
— Moi koledzy. Zapewne, że ktoby zdradził nasze plany, musiałby... musiałby...
— Przeżegnać świat nogami — wtrącił Leśniewski.
— Kiedy zacznie się wojna naprawdę — ciągnął Świrski — usuwać się od przyjętych dobrowolnie... dobrowolnie obowiązków będzie trudno. Ale dziś jest pierwsza próba, więc udział w niej wezmą tylko najodważniejsi i najchętniejsi.
— Ja! — szepnął Lisowski. — Ja pierwszy!
— Może się coś nie udać — mówił Świrski. — Nie wypróbowaliśmy jeszcze naszych sił.
Jędrzejczak schwycił go za rękę.
— Teraz widzę — rzekł — że naprawdę masz rozum... Jeżeli już chcecie i kto chce robić głupstwa, niech przynajmniej robi to na własną rękę... Niech nie obowiązuje się do tego, czego nie zna, i niech nie zmusza innych... Bo tylko pomyślcie: co pocznie dziesięciu, a choćby stu takich jak wy, co zrobi przeciw tysiącom sołdatów?...
— To dopiero początek — przerwał Świrski. — Za pół