Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/052

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ski. — Myślałem, że załatwię to własnym majątkiem, ale... nie mogę... Musimy więc...
— Czy nie kraść i rozbijać? — spytał Jędrzejczak.
— Musimy zabrać pieniądze rządowe z kasy gubernjalnej i z filji banku.
— A jeżeli będą tam pieniądze szlachty, kupców? — wtrącił Soliter.
— W takim razie weźmiemy i te pieniądze, ale ja zwrócę je...
— Jeżeli stryj pozwoli — rzekł Starka.
— Stryj nie pozwoli, ażeby mnie nazywano... wywłaszczycielem.
— Dobrze, dobrze! — przerwał Lisowski. — Ale kiedyż to?... jakim sposobem?...
— Mam odkryć plan?... — zwrócił się Świrski do Linowskiego.
— Musisz! — zawołał Starka. — Cóżto, dyktatura?
— A to durnie!... — szepnął Jędrzejczak do Solitera.
— Zupełne warjaty! — odparł Soliter i siadł na krześle, a kolana mu drżały.
Świrski zaczął mówić zniżonym głosem; koledzy skupili się.
— W tych czasach leży bardzo dużo pieniędzy w filji banku... toż samo w kasie gubernjalnej. Którejś nocy urządzi się strzelaninę około cmentarza... wojsko pobiegnie tam, a my... opanujemy bank i kasę.
Ażeby zaś nie dopuścić odsieczy, na drodze z koszar do miasta poprzecinamy ulice drutami... kilku będzie miało bomby. Nie powiem więcej szczegółów. Czy rozumiecie plan ogólny?
— Genjalny plan!... — szepnął Linowski.
— To się dopiero pokaże w wykonaniu. A tymczasem w mieście jest dużo wojska — odszepnął Starka.
Na twarzy Świrskiego błysnął uśmiech triumfu.