Strona:PL Bolesław Prus - Drobiazgi.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiał w kącie z jakąś o tyle chudą, o ile wydekoltowaną starą panną z żółtem piórkiem na głowie.
— Czy pan lubi wieś? — pytała niefortunna piękność źle ubranego poetę.
— O pani! ja lubię wieś, ja kocham wieś tak, że chętnie dla niej zamieniłbym moje dzisiejsze, wpływowe stanowisko, nawet na nic nie znaczącą posadę rządcy.
Dama z żółtem piórkiem westchnęła, a stojący obok Goldcwejg rzekł do poety:
— W każdym razie awansowałbyś pan.
— A to jakim sposobem? — spytał z namaszczeniem wieszcz prowincjonalny.
— Bardzo prostym — odparł uszczypliwy adwokat. — Na wsi byłbyś pan ekonomem, a tu jesteś tylko pisarzem u Bąkalskiego.
Szczupła piękność udała, że nie słyszy, sądząc zapewne, że ujęty tą dobrocią poeta zechce, jeszcze może w bieżącym karnawale, uwolnić ją od ciężkiego brzemienia samotności.
Nieszczęściem jednak, na jasnym widnokręgu sali balowej ukazał się punkt czarny.
Powiedzieliśmy, że obywatelski syn, Fonsio Gęgalski, tańcował z hożemi mieszczankami tak, jak gdyby zamiast być siostrzeńcem hrabiego, był co najwyżej płatnym od sztuki dependentem młodego adwokata. Liberalna ta i wysoce obywatelska jego działalność zniknęłaby może w tłumie jej podobnych, gdyby nie to, że Fonsio był ogromnie kontent i ukontentowanie swoje manifestował skokami tak gwałtownemi, że aż zwróciły one uwagę mamy Gęgalskiej.
— Fonsiu! — rzekła dama surowo — dlaczego tańczysz z temi nieznanemi osobami, skoro masz swoje towarzystwo?
Zmydlony Fonsio postanowił od tej pory tańcować tylko ze szlachciankami, co najmniej od sześciu pokoleń.
Ubytku Fonsia nie dostrzegło kółko mieszczańskie; zastąpili go bowiem dwaj ubodzy urzędnicy, niezmordowani bra-