Strona:PL Bolesław Prus - Drobiazgi.djvu/249

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzieci, gospodarstwo, a wreszcie i owe kawałki bursztynu, które, bądź co bądź, warte były jeszcze kilkadziesiąt rubli. Zmienił więc zamiar i odwiązał powróz od drzewa.
Teraz jednak nowa go oczekiwała niespodzianka: żwawy bowiem i dobrze wypasiony konik jego, nie czując lejców, począł kłusem pomykać przed siebie. Napróżno Wojciech krzyczał: „Trrr! maluśki! stój, gniady!“ Gniady bowiem, widocznie obawiając się smarowania, biegł jeszcze prędzej i zgubił drogę, zmusiwszy tym sposobem niedoszłego wisielca do odbycia dwumilowej pieszej podróży z szybkością, której nie powstydziliby się nawet zbiegowie, umykający z ogólnej porażki.
Tymczasem intrygant Josek zajechał do wilczołapskiego dworu i zameldował się jaśnie panu.
Dziedziczny dobrodziej swojej parafji w tej chwili znajdował się w piekielnym humorze; dziś bowiem zrana miał bardzo ożywioną rozmowę z Gotliebem von Oschuster, który mu wprost powiedział, że Wilczołapy wystawi na licytacją, a co gorsza, że nawet szanownego właściciela ich, przy pomocy swego sprzymierzeńca Joska, wpakować może do aresztu!...
To też zaledwie Josek, ze zwykłym ukłonem, stanął w progu, Jan Chryzostom napadł na niego jak huragan:
— Nędzniku jakiś! -— krzyczał dziedzic dóbr — oszukiwałeś mnie! Nie dość, żeś mnie na każdym kroku wyzyskiwał, aleś jeszcze wszystkie moje tajemnice zdradził przed tym łotrem Oschustrem!...
— Czego się jaśnie pan tak gniewa z przeproszeniem? — spytał handlarz, więcej zdziwiony niż przerażony.
— Nie mów do mnie, ty jaszczurko! Nikczemny sługo dwóch panów!
— Jakich dwóch? — spytał znowu handlarz, patrząc mu w oczy z niesłychaną czelnością.
— Jakto jakich, żmijo? Naprzód służyłeś mnie, a później temu przybłędzie, i naturalnie oszukiwałeś obu.