Strona:PL Bolesław Prus - Drobiazgi.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kotara poruszyła się jeszcze gwałtowniej, obecni cofnęli się jeszcze prędzej, a głos gniewnie zawołał:
— Złodzieje! zbrodniarze!... gdzie mój rewolwer?... Przysięgam, że co najmniej sześciu trupem położę!...
Jednocześnie usłyszano w buduarze łoskot... Edzio postawił lampę na stole i nagle znikł w jego okolicach.
Diogenes rzucił się do układania nut na fortepianie i przepadł gdzieś; piękna Hildegarda i podeszła dama chciały usiąść na kanapie, lecz także znikły. W ciągu jednej sekundy zdawało się, że w salonie niema żywej istoty, oprócz doktora filozofji, który z pałającemi oczyma i zaciśniętemi pięściami chodził szybko po środku i mruczał:
— Gdzie ten Czesław?... Zostawił rzeczy bez dozoru i wszystko djabli wzięli. Ha!...
Nagle drzwi od przedpokoju otworzyły się i wszedł lekarz Kocio z nieodstępnym K. Dryndulskim (po lewej stronie).
— Co ty tu robisz? — zawołał Kocio do rozdrażnionego filozofa.
— Nic... Trochę spałem, ale złodzieje obudzili mnie... Łby porozbijam!... Dlaczego Czesław spać nie przychodzi?... Dlaczego się po nocach wałęsa?...
— No, no! — odparł lekarz. — Czesław cię prosi, żebyś ty przyszedł do niego; pan Dryndulski odprowadzi cię.
— Lubię te nocne spacery — mruknął doktór filozofji, i znacznie już uspokojony, opuścił salon... na zawsze!...
— Kto go tu sprowadził, panie Diogenesie? — spytał Kocio, spoglądając pod fortepian.
— Ja, kochany panie, na żądanie pani Hildegardy... — odparł drżący Diogenes, wynurzając się nagle z cieniów fortepianu i tkliwie ściskając rękę lekarza. — Milcz! na Boga — dodał ciszej.
— Szczególny doktór filozofji! — zawołał energicznie Edzio, ukazując się obok stołu, który go dotąd bardzo dokładnie zasłaniał.