Strona:PL Bolesław Prus - Drobiazgi.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Sześć rubli — ale ma podszewkę!
— A prawda! No, i rączka jest dość gustowna.
Grupa II. — Spóźniasz się pan!...
— Co pan chcesz?... jemu dali najlepsze konie i furmana, któryby mógł w cyrku pokazywać, a mnie chabety... Niesprawiedliwość i koniec!...
Grupa III. — Więc żeni się z tą zezowatą?
— Cóż ma robić?... Stary nie daje ani gronia, a tu posucha, drogi robotnik, zaległości...
Grupa IV. — Jakże Warszawianka?
— Wierutne paskudztwo, blaga...
— O mój panie!... przepraszam, że się wtrącę, ale trzeba być kpem, żeby tak mówić o wyrobach krajowych...
— Ja... ja... nic!... Ja tylko słyszałem, że się strasznie rozgrzewa przy robocie...
— I panbyś się rozgrzał, gdybyś robił!
— Właśnie... właśnie!... Ja to samo mówiłem, ale... No, zawsze Warszawianka ma przyszłość przed sobą.
Poza ruchomym szeregiem publiki umieścił się jakiś zakład dobroczynny, darmo częstujący głodnych i spragnionych przekąskami i piwem.
Ten ciemno-bursztynowy napój dziwnie rozjaśnił umysły dwu dorożkarzy, którzy po pierwszym kuflu jednomyślnie zaopinjowali, że żniwiarka Wooda zupełnie nie męczy koni, a po drugim gotowi już byli przysiąc, że nietylko ich nie męczy, ale nawet popycha naprzód.
Grupa V. — Więc nie pijesz?... Pamiętaj jednak, że tu przedewszystkiem są dobre chęci.
— Przyznaję to, choć z drugiej strony chęci te miałyby nierównie większą doniosłość, gdyby pobierano opłatę naprzykład na pogorzelców.
Grupa VI. — Niech mi kto będzie łaskaw wytłomaczyć, na czem u licha polegają te stopnie, dawane przez sędziów żniwiarkom?