Strona:PL Bolesław Prus - Drobiazgi.djvu/069

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
WIGILJA.


Kiedym już przyniósł, mówiąc między nami, jakąś straszliwie niewyraźną babinę, kupioną za własne (krwawo zapracowane!) trzydzieści kopiejek, kiedym własną ręką w piecu napalił i własnemi obcęgami nakładł węgli do własnego a pękatego samowara, wyznaję — że mi się jakoś głupio zrobiło na sercu.
Co u djabła! ja, osoba taka porządna, tak sławna, ja, podpora i współpracownik tylu pism perjodycznych, ja — mający tu krewnych, tam przyjaciół, ówdzie powinowatych — będę sam jak palec, wówczas, gdy najostatniejszy z roznosicieli „Kurjera“ cieszy się w kółku familijnem?...
O źle!
Byłem wprawdzie wczoraj „na rybce,“ no — ale to na dziś nie wystarcza. Nie jestem głodny, nie zimno mi, wolałbym jednak w tej chwili patrzeć na jakąś zadowoloną twarz ludzką, któraby z wykwintnych apartamentów moich wygnała nudy i zły humor...
Czuję, że jestem rozwścieczony na cały świat. Gdybym mógł, zmiażdżyłbym księżyc na tabakę, ziemię na jakie sto lat cofnął w biegu, a słońce zamroził tak, że ażby kwiknęło. Ponieważ jednak robić tego nie wypada, rzucę więc stołkiem o podłogę, aż mu się nogi rozlecą, Walentemu, kiedy mi przyjdzie winszować, pokażę bardzo cierpki grymas, gospodarzowi wytoczę proces za to, że mi nie dał jeszcze piwnicy...
— Jak się masz, niedołęgo?...
— Tylko bardzo proszę...
Oglądam się... za mną jakaś jejmość... Czepek z żółtym fontaziem i tiulikiem w zęby, watowane kaftanisko pachnie ry-