Strona:PL Bolesław Prus - Drobiazgi.djvu/056

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

prysznicach, spowodowanych uderzeniem wioseł o wodę, podróżni nasi dojechali do Saskiej Kępy bez żadnego szczególnego przypadku.
Wykwintny Karol, który w czasie żeglugi był jednym z tych, co najciszej siedzieli i najostrożniej (zapewne przez troskliwość o damy) badali głębokość wody, otóż uprzejmy Karol prawie najpierwszy dotknął nogą lądu i z niesłychaną elegancją podał rękę wysiadającej pannie Marji. Nieszczęściem jednak, dziewica, niewątpliwie zatopiona w kontemplowaniu przymiotów pana Karola, nie dostrzegła jego ruchu i wyskoczyła z łodzi, bardzo poufale oparta na ramieniu zimnego Adolfa. Tym sposobem przystojny i pełen dobrego tonu nasz bohater musiał poprzestać na połączonem z niejakiemi trudnościami wysadzeniu Radczyni i podziwianiu bardzo kształtnej, w węgierski bucik ustrojonej nóżki uroczej Mani, który to widok dziwnie mocno rozdmuchał w nim dawno już tlejące matrymonjalne projekta. Szczęśliwy Karol ani na chwilę nie wątpił, że ekspozycja nóżki była wyłącznie przeznaczona dla niego, i że najwłaściwiej postąpi, oświadczając się pannie Marji albo zaraz na huśtawce, albo między podaniem raków i pieczonych kaczek z mizerją.
Ale i cóż to?... piękna Marja nie puszcza ręki bladego kuzyna... zwiesza się na niej... ba! coś nawet szepce do ucha jej właścicielowi?... Jest to już zbyt wyraźne kokietowanie pana Karola, który z tych oznak bardzo sprawiedliwie wnosi, że bądź co bądź nie należy dłużej trapić biednej dziewczyny, lecz nieodwołalnie dziś jeszcze jej się oświadczyć.
Tymczasem para kuzynów rozmawiała z sobą w sposób następujący:
ONA. Czy koniecznie musisz iść do tego nieznośnego przyjaciela?
ON. Wiesz przecie, moja droga, że jest chory i że nie widziałem się z nim już od paru tygodni...