Tam ją złożyłem, pełną tajemnicy,
Wpodłuż a równo, skrzętnie a ostrożnie,
Jak nad brzegami nieznanej krynicy...
A sam się z wnętrza usunąłem trwożnie,
By z innych światów poglądać ubocza,
Jak w śnie niezłomnym spoczywa wielmożnie.
Ledwo nas ściana dzieliła przezrocza...
Gdym zmarłą okiem rozważał i mierzył,
Postrzegłem nagły niepokój warkocza.
Ten — rósł po śmierci, dłużył się i szerzył,
Spóźniony w zgonie — rozszumiał się cały,
Jakby w swej pani zgon jeszcze nie wierzył.
Na pierś jej wpełzał, na kark spadał biały,
W czarnych kędziorach szept skargi przytłumiał,
Szukał tych dłoni, które go czesały...
Znalazł je wreszcie — i wszystko zrozumiał.
I, węsząc bezwład śmiertelnej drzemoty,
Zwikłał się w sobie i tak zanieszumiał.
Wówczas mu chyba pozgonne zaloty
Kazały zmarłą przystroić w żałobie,
Bo się odzłocił nagle — żywiec złoty!...
Strona:PL Bolesław Leśmian-Sad rozstajny.djvu/183
Ta strona została uwierzytelniona.
![](http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/f/fa/PL_Boles%C5%82aw_Le%C5%9Bmian-Sad_rozstajny.djvu/page183-646px-PL_Boles%C5%82aw_Le%C5%9Bmian-Sad_rozstajny.djvu.jpg)