Strona:PL Bolesław Leśmian-Napój cienisty.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

WSPOMNIENIE


Te ścieżyny, których stopą dziecięcą
Dotykałem... Co z niemi? Gdzie one?
Tak się kręcą, jak łzy się kręcą,
Z oczu w nicość strącone!

Budziła mnie poranku wilgoć świeża,
A słońce malowało mi na ścianie
Złote psy — złote wybrzeża,
Złote skrzypce — złote otchłanie...

Kto dość zaklinająco spogląda
W światło, nawidocznione milczeniem,
Musi w końcu zobaczyć słonecznego wielbłąda
I zbójcę słonecznego ze skrzystem spojrzeniem...

Przy śniadaniu patrzyłem w stół, jak w pustynię,
Śniąc, że na wielbłądzie jadę... Zbójcą jestem...
A ojciec, jakby wiedząc, że wielbłąd go wyminie
Czytał dziennik ze spokojem i szelestem...

Karafka naświetlała haftem troistej tęczy
Wąs ojca — i gzyms szafy — i róg serwety białej,
Osa w firankach pogmatwanie brzęczy,
Jakby same firanki nićmi w słońcu brzęczały...