Strona:PL Bolesław Leśmian-Napój cienisty.djvu/099

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    ZMIERZCHUN


    Póty w cieniu jałowca śniła rozłożyście,
    Aż z lasu wybrnął Zmierzchun — i pomącił liście.

    Złote żuki, wylęgłe z ciepłych snów dziewczyny,
    Wnicestwiły się w bujnej piersi — kosmaciny.

    Poznał żuki — po złudzie..... I jednym spojrzakiem
    Ogarnął — krzak — dziewczynę — i nicość za krzakiem.

    Płodząc we łbie żądz nagłych jadowite męty,
    Pełznął ku niej — w biel ramion zaborczo wśmiechnięty.

    Tchem drapieżnym uderzył o senny brzeg ciała...
    — „Śmierć, lub miłość!“... Pobladła — i miłość wybrała!

    A w dalekim ogrodzie — za siódmą gęstwiną —
    Tam widziano dwie dłonie, co z baśni w baśń płyną.

    Żałowały się wzajem, zmarniałe przedwcześnie, —
    A deszcz padał w ogrodzie — i padał deszcz we śnie.

    Obie mokre od deszczu, w nierównej z snem walce
    Do modlitwy o szczęście splatały swe palce.

    I w dalekim ogrodzie omdlewały czasem,
    Gdy je Zmierzchun zbyt pieścił w swej norze — pod lasem.