Strona:PL Bolesław Leśmian-Dziejba leśna.djvu/082

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Od tych zmarłych... A z taką odrobiną właśnie
Łatwiej mi już do Boga...

(Przygląda się kolejno zwłokom)

Leżą tak grymaśnie...
Ten — nawznak, ów — na boku, a tamten — na brzuchu.
Coś w nich jeszcze się dzieje — pomimo bezruchu.
Może milczą — wsłuchani w podziemnych burz łoskot?
A może weszli w bezmiar tych pośmiertnych prostot,
Gdzie się wszystko tak spełnia, jak chęć szumu w lesie,
A cokolwiek się staje — jest tem, czego chce się...

(Posuwając się w głąb grobowca, zatrzymuje się nad trupem o kształtach, świadczących jeszcze o dobrobycie — tłustych i ordynarnych)

Więc i taki otylec — z mgłą zaświatów sprzeczny —
Karkiem śmiesznie rubasznym — pcha się w żywot wieczny?

(Przygląda się następnemu)

A ten ma niesprawdzalną obojętność w twarzy
Na to, co się zdarzyło — lub jeszcze się zdarzy...

(Spostrzega piłkę)

Piłka, którą poganin w swej bezbożnej chuci
Rzucił w zaświat i czekał, czy mu kto odrzuci?

(Spostrzega trupa dziewczyny)

Trup dziewczyny. Trup świeży. Skóra jeszcze gładka.
Ileż to wiosen w kościach? Młodziuchna próchniatka.
I dłonie dołyszkami odwróciła blada,
Jak gdyby próbowała, czy właśnie deszcz pada?...
Można całą jej duszę pomieścić w jaskółce!

(Zamyśla się na chwilę)