— Za chatą na polanie — odrzekł jeden barczysty bandyta. — Czy tylko ten Pedrito Nuevo (nowy) pewny?
— Bądź spokojny. Tejada ci powie, ile on może mieć interesu w strzeżeniu Fernanda, jak oka w głowie.
Na polance za leśną chatą leżał na trawie don Fernando, tym razem zupełnie nieskrępowany, gdyż bandyci uznali, że i tak zbiec im nie może. Jakoż istotnie dość bezradny młody chłopiec zginąłby w llanosach bez końca, a nawet nie wybrnąłby z gąszczu.
W pewnej od niego odległości siedział Indjanin z nasuniętym na oczy sombrero i czuwał.
Po pewnym czasie obejrzał się on ostrożnie i rzekł w stronę don Fernanda tylko jeden wyraz:
— Amigo!
Don Fernando zerwał się na równe nogi, a Indjanin, zdejmując sombrero, zbliżył się do niego.
— Ktoś ty? — spytał don Fernando.