Przejdź do zawartości

Strona:PL Bogdanowicz Edmund - Sępie gniazdo.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dałby Bóg, żeby tak nie było — rzekł Chodzik — ale Maxtlę musimy wybadać.
— Może wrócić do posady i zabrać obydwóch ptaszków natychmiast!
— Nie, panie Mateuszu, to na nic, ich tam za dużo i nie damy rady. Teraz najlepiej wrócić do miasta i iść spać.
— Spać! — zdziwił się Mateusz. — A ptaszki pofruną.
— Nie pofruną! — zapewnił Chodzik. — Jutro rano będziemy mieli z pewnością wizytę senora Tejady, a wtedy będzie można ich złapać.
— Czy sądzisz, że i Maxtla się zjawi?
— Tego nie wiem, ale jeden doprowadzi do drugiego, a obaj do uwięzionego Fernanda i do Piotrusia. Już ja się o to postaram.
— A don Carlosa nie uprzedzimy o jego synu?
— Dziś już będzie za późno, a zresztą przedtem należy wszystko opowiedzieć panu doktorowi.
— Masz rację, Chodziku, najpierw zaczniemy od doktora, i on nam najlepiej