Strona:PL Bogdanowicz Edmund - Sępie gniazdo.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

razy ocalił i dwa razy poświęcał życic za nas.
— Pewnie liczył na sowitą nagrodę! Poznał się w mig na naszym doktorze...
— Oj, pan Mateusz widocznie w złym humorze, boby takich herezyj nie prawił. Ten Pedro, czy jak go tam zwą, tyle liczył chyba na nagrodę, ile ja na warząchew pani Bartosiowej, która ma dłoń również hojną jak krzepką... najwyżej nabrałby się tą warząchwią w naszej szkole i nasłuchał mruczenia pana Mateusza, który także najpierw zaczyna od złości, a kończy na miłości. Choćby to na złe temu chłopakowi nie wyszło, ja to wiem.
Mateusz już udobruchany widocznie, marszczył się jeszcze, ale i uśmiechał pod wąsem, powtarzając:
— Pleciesz, Chodziku, pleciesz, byle pleść!
Chodzik widząc zmianę w usposobieniu groźnego z pozoru tylko mayordoma, zagadnął:
— A dokąd to pan Mateusz zmierza? Bo chyba nie w stronę pałacu tego bogacza don Carlosa, gdzie się niecierpliwi pani Bartosiowa. Nie podoba mi się ten