Strona:PL Bogdanowicz Edmund - Sępie gniazdo.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Młodzieniec zeskoczył z konia i prowadząc go za cugle skierował się w stronę peona.
Tu rozciągnięte wśród traw leżały jak gdyby czyjeś zwłoki.
Młody Hiszpan pochylił się nad ciałem.
— Ależ to ledwie chłopiec... Głowę ma rozranioną... Komu zależało na tem, aby go zabijać?
I ręką począł dotykać jego piersi.
— On żyje... Tylko chwilowo stracił przytomność. No, ruszże się, Chica.
Peon, stojący trwożnie z pewną obawą wobec trupa, ożywił się teraz i począł oglądać rannego.
— Rana lekka — oświadczył z zupełną pewnością w głosie — proste uderzenie o kamień... O! tutaj leży pod kapeluszem... Widać na nim ślady krwi.. Chyba spadł z konia, ale gdzie koń?... Musiano go ograbić, senor Basilio.
Młody Hiszpan, nazwany donem Basilio, dobył tymczasem manierki i, ostrożnie podnosząc głowę rannego, wsączył mu parę kropel do zaschłych ust.
Ranny otworzył oczy i westchnął.