Strona:PL Bogdanowicz Edmund - Sępie gniazdo.djvu/039

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Uf! — odetchnął całą piersią Piotruś — zdaje się, żeśmy wybrnęli z największego niebezpieczeństwa. W tej chwili jesteśmy za linją ostatnich obozowisk Aymarów. Wprawdzie kawałek drogi ciągnie się jeszcze poprzez przedgórza, ale tu już prawie bezpiecznie. I do llanosów niedaleko.
— Myślałem — rzekł, przeciągając się na koniu, Chodzik — że już tam do tych twoich llanosów kości swoich nie doniosę. Ten mały kamuszek chciał mi trochę chrząsteczki poprzetrącać, ale nie poto Bartosiowa warząchwią je czasami rachowała... Chodzik ma trochę oleju w głowie, a kości swoje ceni...
— Oj ty wieczny paplo — uśmiechnął się dr. Mański. — Cośmy się też strachu przez ciebie najedli!
I uścisnął poczciwego chłopca, do którego przywiązał się oddawna.
Ale Chodzikowi zaczął powracać coraz bardziej dobry humor, zwłaszcza że i burza uspokoiła się znacznie.
— Najedli się?... — rzekł z przekąsem. — To trzeba było i mnie poczęstować, bo jestem głodny, jak pantera po