Strona:PL Bogdanowicz Edmund - Sępie gniazdo.djvu/011

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Słyszałem!... Osnuły się wtedy góry i wąwozy mgłą siną, po wierzchołkach poszły szumy...
— To był wiatr.
— Nie, nie było wtedy wiatru, i drzewa nawet nie szeleściły, a góry poczęły grać potężnie i dziko. Tak śpiewały duchy.
Młody Indjanin począł zlekka powstrzymywać konia.
— A gdzie to było?
— O, niedaleko, w następnym wąwozie.
Guati powstrzymał konia.
— Dziwnie jestem dziś zmęczony i jakby rozbity — rzekł niedbale — muszę odpocząć. Znam tu niedaleko pieczarę, więc legnę trochę. Brat Azupetl sam zapoluje. Ma oko celne i rękę pewną, nie potrzebuje pomocy brata.
Azupetl nieznacznie się uśmiechnął.
— Ale ja mogę nierychło powrócić.
— Guati zna drogę. Choćbyśmy się zminęli, powróci. Jak odpocznie, zapoluje w innej stronie.
— Niech tak się stanie, jak brat chce.