to głównie w tym widoku, żeby się ztąd pozbyć Szymelskiego.
Dawnoski. Jeżeli dopuszcza się i nadużyć, bo jeżeli nie, to znów nie widzę, dla czegoby mu chleb odbierać.
Dawnoska. Rób jak chcesz... byleby na mnie potem nie było.
Dawnoski Bo tak, mówiąc między nami... otwarcie... hm... (po chwili) jakie też ty masz poczucie?... jeżeli puścimy Mieciowi, czy on będzie nam płacił regularnie dzierżawę?
Dawnoska. Mój Józieczku, Bóg to raczy wiedzieć.
Dawnoski. A widzisz! (wstaje i chodzi.) Tak, jeżeli mam być szczerym, to wolałbym komu obcemu.
Dawnoska. A to znowu co za myśl! żeby się potem procesować.
Dawnoski. No, to przynajmniej w ostatnim razie ta byłaby pociecha... można się dopominać... a ze swoim, to jakoś...
Dawnoska (chodząc także.) Boże zachowaj każdego od procesów.
Dawnoski. Ale dajmy na to, że mu puszczamy i nie płaci regularnie, rachując na pokrewieństwo... boć zawsze niby chociaż trochę dalszy, ale siostrzeniec.
Dawnoska. Hm, nie mamy dzieci.
Dawnoski. Więc po naszej śmierci i tak coś dostanie, a tymczasem... toć ma co jeść u nas.
Dawnoska. No, ale widzisz, chłopiec chciałby mieć coś swojego, pracować... ja mu się nie dziwię... zawsze to tak nie koniecznie ładnie, że siedzi przy nas i próżnuje.
Dawnoski. Wiesz co, z dwojga złego, tobym już wolał dać mu coś ciepłą ręką.. niechby sobie poszukał jakiej posesyjki... dużobym nie dał, ale...
Dawnoska. A dawaj sobie, rób co chesz, ja się w to nie mięszam.. (po chwili.) A cóżby się zrobiło z tym folwarkiem, jeżeli Szymelskiego się odprawi?
Dawnoski. Prawda! kłopot... (po chwili.) Toby go może nie odprawiać? co mówisz?
Dawnoska. A jeżeli cię oszukuje? mój Józieczku, dla samego przykłada wypadałoby...
Dawnoski. Hm! zapewne... oni sobie myślą, ci panowie oficjaliści, że my, dziedzice, jesteśmy ich dojne krówki... ale to mniejsza, ludzie z ludzi żyją... tylko mnie to gniewa, że nas mają za ślepych, są przekonania, że można nam bezkarnie kołki ciosać na głowie, ssać jak pijawki...
Dawnoska. Nie mów nic, póki się nie przekonasz... A jeżeli też to wszystko nie prawda?
Dawnoski. A! to co innego... ja jestem przedewszystkiem sprawiedliwy.
Dawnoska (spostrzegłszy Szymelskiego, n. s.) Cicho, cicho... Szymelski.
Dawnoski. Hm... hm! Więc na czemże stanęło? co mu powiedzieć?
Dawnoska. Rób jak chcesz.
Dawnoski (zimno.) Jak się masz, panie Szymelski.
Szymelski (wzruszonym głosem.) Rączki państwa dziedziców całuję... (idzie do Dawnoskiej i całuje ją w rękę, potem Dawnoskiego w ramię.)
Dawnoski. Hm.. hm! (patrzy