Strona:PL Bliziński - Komedye.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Kasia (n. s.) Oj! będzie zła, że odjechał... (wychodzi na lewo.)
Mieczysław (od drzwi wraca się z palcem na ustach, jakby sobie co przypominał.)

SCENA V.
MieczysławSzymelski.

Szymelski (wchodzi z prawej strony, porozpinany, paląc fajkę, nagle spostrzegłszy Mieczysława, n. s.) Masz tobie, zkąd się tu wziął? Padam do nóżek pańskich (zapina się, kryjąc fajkę za siebie.)
Mieczysław. Dzień dobry, panie Szymelski... przejeżdżając, wstąpiłem na chwileczkę i zostawiłem książkę do czytania dla żony pańskiej.
Szymelski. Pokornie dziękuję... o! żona będzie kontenta, to taka literatka.
Mieczysław. Do widzenia.
Szymelski. Sługa pana dobrodzieja; (po chwili stawiając fajkę w kącie) a może, com chciał mówić, mielibyśmy szczęście... choć na minutkę...
Mieczysław. Widzi pan Szymelski, wyjechałem tylko dla agitacji, a w domu wujowstwo czekają mnie ze śniadaniem... nie mogę... (wychodzi.)
Szymelski. A, kiedy tak, to przepraszam... (idąc za nim, w ukłonach, n. s.) Chwała Bogu! (zaciera ręce.)
Mieczysław (odwracając się, we drzwiach.) A żonce, moje ukłony.
Szymelski. Ślicznie dziękuję... o! powtórzę jej, powtórzę., a jakże!... będzie uszczęśliwiona... (Mieczysław wychodzi, Szymelski wyprowadzając, go, okazuje gestem ukontentowanie z pozbycia się gościa.)

SCENA VI.
LudwikaSzymelski.

Ludwika (która słuchała przez uchylone drzwi, na pół ubrana, biegnąc za nim, woła przytłumionym głosem.) Bonuś! (Szymelski wraca się; bierze go za rękę, prędko, półgłosem.) Zawsze byłeś i jesteś safandułą... Przyjeżdża, zamawia się książkami, chce żyć z nami, a ty go nawet siedzieć nie poprosisz... (popychając go) ruszajże, zawróć go.
Szymelski. Toć go prosiłem... nie chciał.
Ludwika. Co takie proszenie!
Szymelski. Ale moja duszko, po co to? tylko ambaras z nim... panek, kuzyn dziedziców.
Ludwika. Panek! a tyś co? także pan u siebie... zresztą jeżeli sam nie masz ambicji, to nie zapominaj, kto jest twoja żona.
Szymelski (n s) Jest! (głośno.) No, już dobrze, dobrze... (wychodzi.)
Ludwika. Idź prędzej... (biegnie do okna i spojrzawszy, wraca.) Bonuś! (Szymelski wraca.) No, nic już, nic... (prędko.) Patrz! stoi przy koniu... nie siada, tylko rozmawia z Bartkiem, co drzewo rąbie... czeka, żebyś go sam poprosił do pokoju... widzisz! bywając tak często, obawia się być natrętnym... (popychając go) prędzej! spiesz się.
Szymelski. Ale moja Ludwisiu, i być bardzo może, że on tu umyślnie jeździ przeglądać kąty i robić denuncjacje... kto go wie!
Ludwika. Co ci się też przyśniwa! (n. s.) Jacy ci mężowie ślepi... (gł.) nie marudź, tylko spro-